Tim Burton: “Gnijąca panna młoda” – opis, omówienie, opracowanie, recenzja, analiza, konteksty

5 sierpnia, 2020 18:37 Zostaw komentarz

„Corps Bride” to obraz wysmakowany, czarujący stylistyką, subtelny, pełen humoru, doskonale wprowadzający w świat wyobraźni romantyków, powieści grozy i horroru. Animowany film Tima Burtona urzeka między innymi znakomicie odzwierciedlonymi w postaciach lalek ludzkimi typami, siłą wyrazu emocji przy skromnych środkach, charakterystycznością bohaterów, ekspresją całej gamy uczuć od okrucieństwa i chciwości po wielkoduszność i szczerą miłość. Widza zachwyci atmosfera wiktoriańskiej Anglii, satyryczne ukazanie sfer arystokracji i rywalizującego z nią mieszczaństwa. Jak profesjonalni, wielcy aktorzy w teatrze grają swe epizodyczne role służący i rzemieślnicy. 

Z jednej strony zainteresowanie wzbudza sugestywne odtworzenie rzeczywistości ludzkich stosunków, relacji, zależności, problemów, a z drugiej bawi kontrastujący z nią dekadencki półświatek zmarłych oddających się rozrywkom całkiem przyziemnym, można by rzec, gdyby nie to, że przymiotnik „podziemnym” jest tu nieco bardziej na miejscu. Realizm, komizm, karykatura, wizyjność, baśniowe motywy połączone zręcznie zostały z groteską. Dzieło zaczaruje niewprawnego widza, ale też wszystkich, którzy docenią liczne walory pastiszu i językowe żarty. Dopracowana, przemyślana jest strona wizualna, grafika, lalki, muzyka.

Dlatego „Gnijąca panna młoda” godna jest polecenia tak dorosłym jak i dzieciom. Przedstawia konflikt między starszymi i młodszymi oraz proces dojrzewania, czyli wyzwalania się spod, nieco dławiącej w tym wypadku, kurateli rodziców i dorastania do samodzielnego podejmowania decyzji.

Świetnie koresponduje z balladą Mickiewicza „To lubię”, „Dziadami” częścią II, ostatnią sceną „Dziadów” III i postacią kochanki z piekła rodem z „Nie-Boskiej komedii” Krasińskiego. Burton pokazuje w oryginalny, zabawny, lekki sposób, jakby mimochodem, oddziaływanie powieści gotyckiej na europejską kulturę. Wszak w filmie jest groza, duchy zmarłych, ponura zbrodnia w tle, antynomicznie zestawione postaci, wnętrza kojarzące się z salami zamków.

Romantycy, jak wynika choćby z powyższych skojarzeń ze znanymi polskim czytelnikom dziełami, pasjonowali się przekraczaniem granic między sferą żywych i przestrzenią przeznaczoną tylko dla zmarłych. Dlatego wampir, upiór zajmował ich uwagę szczególnie. 

Historia zaczyna się typowo, ale szybko zmienia bieg, uwalniając od stereotypów. Oto stara arystokratyczna rodzina postanawia sprzedać, o excuse-moi, przepraszam najmocniej, oczywiście, nie sprzedać, a wydać za mąż dziewczynę za jedynego syna mieszczańskiej pary, która dorobiła się na handlu rybami. Deal, mówiąc z angielska, czyli transakcja opiera się na równie schematycznym, jak wszystko dotąd, podziale korzyści: wy nam majątek, a my wam bilet wstępu do lepszego towarzystwa, czyli społeczny awans do tej części socjety, która bywa już zaszczycana zaproszeniami na herbatkę przez jej wysokość, królową.

Jako się rzekło, Burton gra konwencjami i toposami, ale nie grzęźnie w nich ani na chwilę. Otóż, ani Victor, ani Victoria nie przypominają, na szczęście, swoich rodziców. Przymuszeni do małżeństwa fatalnie czują się w sytuacji, w której traktowani są jak przedmioty. Delikatni, wrażliwi, uczuciowi, powoli dojrzewają do stania się dorosłymi, którzy biorą odpowiedzialność za swe życie. Jak to nierzadko bywa, wśród rówieśników nieco szybciej dorośleją panie. Victor ma ogromne kłopoty, by zapamiętać tekst przysięgi małżeńskiej, przygotowania ciągną się w nieskończoność, jest niezdarny, roztargniony, „nieobecny”, ale przecież to dobrze. Powiadam, to dobrze jest. W końcu rozumie, jak doniosłym aktem powinien być ślub, a on przecież nawet nie zna panny młodej, gdyż wiktoriańska obyczajowość, surowe normy nie pozwalają na spotkanie dwojga młodych bez przyzwoitki.

Gdy całkiem już zagubiony ucieka do lasu, wydarza się coś … I tu przerwijcie lekturę, zerknijcie na zwiastun, grafikę. Jeśli nie zainteresują Państwa, to pewnie „Corps Bride” nie trafia w Wasz gust. W innym wypadku przeczytajcie jeszcze dwa akapity, obejrzyjcie całość i wróćcie do czytania niniejszego omówienia dopiero po seansie domowego kina.

Znakomicie autorzy filmu przedstawili cynizm państwa państwa Everglot, głębokie, podszyte interesownością, zadowolenie mieszczańskiej pary Van Dortów i kontrast między zimnym planowaniem porozumienia rodziców a szczerością, niewinnością, czystością serc ich dzieci. Oboje zresztą, należy to podkreślić, Victoria i Victor są znakomicie wychowani.

Często w obrazie Burtona to muzyka, która wyzwala emocje i pomaga je wyrazić, staje się siłą zbliżającą obcych sobie albo niekiedy nawet skłóconych ludzi. Nie poinformowałem jeszcze,  wypada naprawić błąd, „Gnijąca panna młoda” ma cechy musicalu. Wiele przedstawień istotnych treści, uczuciowych wyznań ma formę śpiewaną. Nie brak dużych scen zbiorowych z muzyką i tańcem lub przynajmniej rytmicznym ruchem. Brzmienie utworów delikatnych, wzruszających równoważone jest przez kompozycje rozrywkowe, jazzowe nieco w brzmieniu, knajpiane nawet, z dominującą barową nutą.   

Gdy całkiem już zagubiony, ucieka do lasu, wydarza się coś… powyżej przerwałem właśnie w tym momencie i poprosiłem o obejrzenie obrazu Burtona. Victor, niczym bohater ballady Mickiewicza „To lubię”, wypowiada nieświadomie słowa, które mają ogromną moc dla jednej z postaci z zaświatów. Spod ziemi wyłania się tytułowa panna młoda nadgryziona zębem czasu, gnilnymi procesami, nie bez wdzięku jednak, nie bez wdzięku. Oczko jej wypada a w główce rezyduje robaczek – życiowy doradca.

Victor porwany zostaje przez nią do podziemi, gdzie nie brak ruchliwych szkieletów, pajączków, rozkładających się zwłok, ciał z widocznymi jeszcze narzędziami zadanego im niegdyś gwałtu. Życie tam jednak wprost tętni, buzuje w całej dosłowności. Przeurocze, choć wyraźnie dalekie chyba już od dzisiejszej obyczajowości, wydaje się poczucie dumy młodego dziewczęcia, że oto zostało mężatką. Zgodnie bowiem z jej postanowieniem, od przekleństwa losu uwolnić mogło ją wypowiedzenie formuły zawarcia małżeństwa, którą zupełnie bezwiednie w lesie, na pustkowiu wyrzekł Victor.

Emily, ponieważ tak nazywa się żona młodego Van Dorta, szczerze cieszy się, że ma męża. Kiedyś jako równolatka Victora i Victorii została skrzywdzona, podstępnie zamordowana. Teraz odzyskała szczęście. Nie zamierza się go wyrzekać, choć Victor, jak należy domniemywać, zdanie ma nieco inne, zwłaszcza że, jak się wkrótce dowiemy, zdołał już zakochać się w córce Everglotów.

Mamy romantyczną uczuciową „aferę” „z przytupem”. On i one dwie. Żadna nie będzie chciała zrezygnować, a Victor po nieudanej próbie powrotu do żywych, w końcu dostrzeże piękno uczuć Emily, doceni jej prawo do bycia kochaną i zaakceptuje swój los, który dopełnić tylko będzie należało dobrowolnym aktem wyrzeczenia się, czyli samobójstwem. Gdy jest na to gotów, jego małżonka z podziemia spojrzy ze współczuciem na Victorię i sama zrezygnuje z dzielenia losu z młodym Van Dortem.

Zgodne z romantycznymi wyobrażeniami o świecie jest tu przekonanie, że najważniejsze są uczucia i że to z ich pomocą najlepiej rozpoznaje się, ocenia rzeczywistość i podejmuje najwłaściwsze decyzje.

Victor doświadcza podobnego rozdarcia jak Lotta z „Cierpień młodego Wertera” czy bohaterowie „Wichrowych Wzgórz” Emily Jane Brontë. Serce bowiem to niekiedy twardy dyktator, a kwestie emocjonalne spleść się mogą, skomplikować i dostarczyć materiału na dramat. Tak stało się i tutaj, choć, tak jak już o tym mówiłem, Burton gra konwencjami, przyprawia opowieść komizmem, czarnym humorem, językowym żartem. To świetny przykład postmodernizmu w kulturze, nie gorszy od wyrazistych i odmiennych zupełnie dzieł Quentina Tarantino czy „Mistrza i Małgorzaty”.

Ubawi wszystkich widzów włączenie do świata opowieści kogoś pełniącego rolę plotkarskiego portalu i miejscowej agencji informacyjnej w jednym. Taniec szkieletów z piosenką o śmierci, której nikt nie uniknie, a ona sama w sobie wcale taka zła nie jest, skojarzy się licealistom z danse macabre.

Drodzy Czytelnicy, nie jest moim celem streszczanie, drobiazgowe analizowanie każdego detalu. Zachowajcie trochę tej przyjemności dla siebie. Wspaniali nauczyciele języka polskiego, młodzi samoucy z edukacji domowej, wspierający rodzice, którzy odwiedzacie stronę, wykorzystajcie film do lekcji o współczesnej kulturze lub o romantyzmie. Myślę, że warto.

Wśród dzieł światowego kina odpowiednich dla młodszych nastolatków wymienię omówiony w artykule pod linkiem obraz: Hugo i jego wynalazek” Martina Scorsese.

Starszym z nastolatków powinny spodobać się:

Forrest Gump

Marzyciel”

Cinema Paradiso

Bogowie

Amelia z dwiema może tylko mniej stosownymi krótkimi scenami

Buntownik bez powodu

“Rydwany ognia”

“Interstellar” 

“Przełęcz ocalonych”

Więcej omówień i analiz w dziale Film.

Specjalne podziękowania dla Igi, mojej uczennicy, nazywanej przeze mnie Frygą. To ona kiedyś podczas zajęć poświęconych romantyzmowi powiedziała mi o „Gnijącej pannie młodej” i zainteresowała twórczością Tima Burtona.

Kłaniam się uprzejmie nauczycielkom i nauczycielom z grup polonistów na Facebooku, znakomitym pedagogom, którzy wspierają moją działalność, zachęcając zupełnie bezinteresownie uczniów do korzystania z tej bazy wiedzy. Wielu z nich zamieszcza swoje publikacje w sieci. Polecam Wam między innymi materiały pani Agaty Karolczyk-Kozyry. Zajrzyjcie, proszę, do Jej bloga: Kreatywny polonista.

Wszystkich, którzy chcieliby skorzystać z zajęć ze mną, zapraszam do nawiązania kontaktu. Dane znajdziecie w górnym menu, zakładce KONTAKT lub na stronie Sztuka Słowa. Prowadzę lekcje także on-line, przygotowuję do egzaminu na koniec ósmej klasy, do matury polskiej i międzynarodowej, na poziomie podstawowym i rozszerzonym. Skutecznie wspieram dyslektyków, pracuję z osobami mającymi problemy z koncentracją oraz uczniami szczególnie uzdolnionymi w kierunkach artystycznych i humanistycznych.

 

 

Kategoria:

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *